Niedawno w polskich kinach pojawił się najnowszy film z Bridget Jones. Szkoda, że wersja filmowa i książkowa zupełnie się rozeszły, ale miło było wrócić do Bridget i jej znajomych. I choć Renee Zellweger korzystała (ponoć) dużo z pomocy chirurga plastycznego, na ekranie upływ czasu jest wyraźnie widoczny, zresztą nie tylko u niej. Film należy do tych przyjemnych i lekkich, można się pośmiać i generalnie wyjść z kina w dobrym humorze. Podobała mi się też dobrze dobrana muzyka.
Nie o Bridget Jones jednak chciałam napisać, a o książce Marian Keyes pod tytułem ‚The Woman Who Stole My Life’ (Kobieta, która ukradła moje życie). Książka nie ukazała się w Polsce, ale są dostępne inne tytuły tej autorki w naszym języku. Fani Marian Keyes twierdzą, że ‚The Woman Who Stole My Life’ to jedno z jej słabszych dzieł. Nie czytałam nic innego, więc trudno mi się odnieść do tych zarzutów.
‚The Woman Who Stole My Life’ to typowy chick-lit. Zabawna, posypana brokatem historia 40-letniej Stelli Sweeney. Stosunkowo rzadko sięgam po ten literacki gatunek i na ogół żałuję straconego czasu. W tym przypadku nieźle się bawiłam, a kilka razy nawet śmiałam na głos
Stella Sweeney to zamężna matka dwojga dzieci, kosmetyczka, mieszkająca w Dublinie. Wiedzie dość przeciętne życie. Pewnego dnia zapada nie rzadką, bliżej nieokreśloną chorobę (a nie mówiłam ostatnio o niezidentyfikowanych jednostkach chorobowych? ) i cały jej świat zostaje ograniczony do szpitalnej sali. Życie rodziny Stelli zmienia się diametralnie i choć Stella cudem zdrowieje, choroba, niczym katharsis, nakłania Stellę do podjęcia poważnych i odważnych decyzji. Stella pisze książkę opartą o swoje doświadczenie choroby, zostaje gwiazdą i na rok przenosi się do Nowego Jorku. Jednym zdaniem – prawdziwy dreams come true! Ale nie do końca…. Fabuła po tym opisie może wydawać się Wam nieco schematyczna, rzeczywiście trochę taka jest, ale Marian Keyes fajnie operuje ogranymi szablonami.
Narracja w książce jest prowadzona dwutorowo: czytamy o tym, co Stella przeżywa obecnie i o przeszłości, która ją zaprowadziła do teraz. Przyznaję, że to bardzo udany zabieg autorki, który skutecznie wzbudza ciekawość czytelnika.
Bardzo spodobał mi się fragment książki mówiący o czytaniu. Sama kiedyś miałam podobne przemyślenia, ale na szczęście już się ich pozbyłam. Czytanie to dla mnie także relaks i nic w tym złego, jeśli będę się przy tym dobrze bawić. Nie można przecież czytać tylko Noblistów, choć to na pewno chwalebne i rozwijające.
(…)’He reads books the way other people take cold showers – they’re good for you, but you’re not expected to enjoy them. And he’s passed that way of thinking on to me: if I have fun with a book, I feel I’ve wasted my time.’
(On/ojciec Stelli/ czyta książki tak, jak inni ludzie biorą zimne prysznice – wiadomo, że zimne prysznice są dla ciebie dobre, ale nikt nie oczekuje, że będziesz odczuwać przyjemność z ich brania. Ojciec przeniósł ten sposób myślenia na mnie: jeśli dobrze się bawię czytając daną książkę, czuję, że zmarnowałam czas.)
Tytuł książki jest znamienny – w tłumaczeniu „Kobieta, która ukradła moje życie”. Większość z nas nie raz myśli z zazdrością o życiu innych osób. Kiedy Stella odnosi sukces i staje się na moment celebrytką, jej mąż zarzuca jej, że „ukradła mu życie”. To przecież Ryan(mąż) zawsze marzył, by zostać sławnym i ciężko na to pracował! W książce jest jeszcze jedna postać, która „kradnie czyjeś życie”, ale tego nie będę Wam już zdradzać
‚The Woman Who Stole My Life’ to zabawna, rozrywkowa lektura. Czasem każdy ma ochotę na taką lekką książkę. Polecam Wam serdecznie, a sama chętnie poczytam inne dzieła autorki.